Wena - forum twórców

Forum dla twórców - pisarzy, rysowników, poetów, fanów fantasy, RPG, sztuki i kultury.

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

#1 2010-02-17 18:55:31

 Wujcio

Pankreator

Skąd: Łódź
Zarejestrowany: 2010-01-24
Posty: 150
Punktów :   

Ojciec Chrzestny IV

To co tu zamieszczam, to całkowita abstrakcja, luźne ujęcie tematu. Cały fanklub Godfathera z góry przepraszam

_________


Północne Las Vegas tętniło życiem. Dziesiątki światełek zachęcało, często naiwnych przechodniów, by jeszcze raz spróbować szczęścia. W jednym z takich miejsc, w kasynie „Capparro”,  dwaj mężczyźni toczyli zażartą dyskusję.
Pierwszym był niezwykle chudy, czarnoskóry dryblas, ubrany w jaskrawy, fioletowy garnitur. Jego krótko przycięte, ciemne włosy pokryte były kropelkami potu. Cóż, rozmawiał nie byle o czym i z nie byle kim…
Fabrizzio Vito Corleone słuchał tyrad rozmówcy ze stoickim spokojem.
Spadkobierca potęgi Corleonów, potomek, w prostej linii, legendarnego don Corleone’a, uśmiechał się dobrodusznie.  Przystojna, idealnie gładka twarz, okazywała jednak pewne oznaki zniecierpliwienia. Ręka ze złotym sygnetem umieszczony na serdecznym palcu, raz po raz poprawiała zaczesane do tyłu, równo przycięte włosy. Tak, Fabrizzio Corleone przypominał tych wspaniałych, sycylijskich Donów z przeszłości…
Miał prawie trzydzieści osiem lat. Jego ojciec, Antonio „Tony” Corleone zginął podczas ostatniej wojny między Rodziną, a innymi mafiami. Tony zyskał sobie miano „Dobroczyńcy” ponieważ zjednoczył pod wspólnym sztandarem potomków Pięciu Rodzin. Corleonowie rządzili teraz w większości większych miast Ameryki Północnej.

Przez lata włoscy biznesmeni wrócili na „ciemną ścieżkę”.  Imperium Corleonów znów zajmowało się hazardem i prostytucją. Do tego doszły jeszcze dwie, niezwykle niebezpieczne, ale opłacalne „działy”.
Narkotyki na szeroką, światową skalę i handel bronią z krajami Trzeciego Świata.
Konkurencja nie spała. Pojawiały się kolejne zagrożenia. Miejsce wrogich Rodzin zajęły chińskie triady, rosyjska mafia - „Matrioszka” i afro amerykańskie gangi zwane „New Bronx”.
Ci ostatni stanowili jednak najmniejsze zagrożenie. Ich szef zwany  Big Fat CJ, właśnie płaszczył się u stóp Fabrizziego. Ostatnia wojna sprawiła, że „New Bronx” podupadał. Ich pozycja narkotykowego potentata leciała na łeb, na szyję. Większość kontaktów przejął Fabrizzio.
Przez ten krótki okres rządów,  nowy Don Corleone, wyrobił sobie w półświatku odpowiednią opinię.
Słowny, rzetelny i gotów do ugody, ale nie naiwny. Sprytny i niezwykle inteligentny. Cały Vito Corleone.  Nie okazywał uczuć i nigdy nie dał się ponosić gniewowi. Mimo to, w duchu, pozwolił sobie na odrobinę satysfakcji. Sprawca „nieszczęśliwego wypadku” jego ojca, teraz niemal płacze u jego stóp.
- Donie – mówił Big, niezwykle szybko, żywo przy tym gestykulując – twoje interesy idą świetnie. Masz 60% wszystkich narkotykowych kontaktów w Ameryce. Moja „armia” podupada. Oddałbyś mi chociaż te dwa kontakty w Wenezueli.
- Panie CJ – rzekł powoli i dostojnie Fabrizzio. Nienawidził tych wszystkich idiotycznych przezwisk
– nie zapomnij, że to twoja „armia” zabiła poprzedniego Dona Corleone. Na twoje nieszczęście nie jestem Tonym „Dobroczyńcą”. On pewnie by się wzruszył tym niezwykle ckliwym przemówieniem – Don założył nogę na nogę i popił swój ukochany trunek z malutkiej szklanki. Tequilla z lodem. Pyszne.
- Jednak moja odpowiedź brzmi nieodwołalnie „NIE”. Razem z Witalijem i Wo – Tangiem ustaliliśmy zakres działań. Wtedy nie zgłaszałeś żadnych obiekcji. Teraz też nie masz prawa. Chyba, że chcesz nowej wojny.
FatBig CJ miał się z pyszna. Wiedział, że „nie” Fabrizzia Corleone’a oznacza „nie”.  Żadne groźby, ani pieniądze nie sprawią, że Don zmieni zdanie. „Może zabicie Tonego Corleone nie było dobrym posunięciem” pomyślał. Nienawidził  jednak tego nadętego makaroniarza i jego dwóch synalków.
O ile jednak można się było dogadać z młodszym, Clemenzem, specem od handlu bronią, to Don Fabrizzio był bardziej uparty od starego osła. Mimo to, CJ schował swoją dumę do kieszeni i począł się płaszczyć przed tym włoskim ścierwem. Bez skutku.
- Jeśli to wszystko, pozwól, że moi przyjaciele odprowadzą cię do wyjścia. – Don wstał i gestem przywołał dwóch rosłych Włochów. Ci stanęli po obu stronach szefa „NewBronxu”. Ten rzucił Fabrizziemu ostatnie, nienawistne spojrzenie i odwrócił się. Potem opuścił luksusowy kompleks i wsiadł do swojego błękitnego porsche. Kierowca zapalił silnik i odjechał.

   Don Corleone podszedł do baru i zamówił jeszcze jednego drinka. Potem zadzwonił ze swojej komórki na dobrze mu znany numer. Po chwili usłyszał dobrze znany mu głos.
- Arturo Sylviano, słucham.
- Cześć Artie, tu Fab. Jesteś na chodzie?
- Consigliora  pytasz się o czas? – Arturo zaśmiał się głośno – Będę za dwadzieścia minut.
Arturo Sylviano. Człowiek starszy i bardziej doświadczony w prowadzeniu interesów rodziny niż sam Don. Podawał małego Fabrizzio do chrztu. Jako jedyny cudem przeżył tajemniczy wypadek samochodu prowadzonego przez Antonio dwa lata wcześniej.
Rodzina Sylvianów była blisko spokrewniona z Corleone’ami. Matka Arturo była wnuczką Sonnego Corleone. Sylvianowie  stanowili podporę dla interesów Antonego i Fabrizzio w Nowym Yorku. Bez nich Donowie nie ogarnęliby swojego imperium.
Przez kwadrans Fabrizzio zjadł kolację ze swoim najbliższym ochroniarzem, Stefano. Ten ogromny, potężnie zbudowany mężczyzna pochodził z Sycylii. Przeniósł się do Stanów cztery lata temu i od razu naraził się rosyjskim mafiosom.  To oni kontrolowali przepływ nielegalnych emigrantów.
Tony Corleone musiał interweniować na prośbę swojego Consigliori. Wydał kupę szmalu, ale zapewnił swojemu synowi wspaniałego i oddanego ochroniarza. Stefano wyrażał się szybko, cicho i lakonicznie. Świetnie rozumiał po angielsku, ale wolał się nie odzywać. Jego celność i siła mięśni była niemal legendarna. W wojnie między gangami brał udział w dwóch kluczowych akcjach – obronie Vito Corp. i zabiciu Johnego Wo – Tanga. Podobno triady wyznaczyły za jego głowę nagrodę, niebagatelną, 25 milionów dolarów. Mimo to nikt nawet nie próbował go zaatakować.
Fabrizzio zapalił swoje ulubione kubańskie cygaro. Jego interesy, zarówno te legalne – Vito Corp. (firma komputerowa) i sieć kompleksów rozrywkowych „Capparro”, jak i Rodzina, prosperowały świetnie. Tysiące dolarów codziennie spływały na jego kąta na całym świecie. W sumie, samo Vito Corp. dawało mu 35 miejsce na liście stu najbogatszych, ale nie mógł sobie wyobrazić życia jako filantrop. To właśnie dzięki nielegalnym interesom jego dziadek, Luciano podniósł rodzinę z kryzysu, który przysporzył im  Vincent Mancini. Ten „niby –Don” zapił się na śmierć w swoim biurze, zostawiając firmę na skraju bankructwa. Luciano odnowił stare kontakty Michaela Corleone i dodał kilka nowych. Nazwisko Corleone znów zaczęło się liczyć.
Dlatego teraz Rodzina nie mogła znów się wycofać z nielegalnych interesów. Za dużo kontaktów, za dużo do stracenia, za dużo… Z resztą, Fabrizziowi podobało się to życie.

Główne drzwi kasyna otwarły się. Fabrizzio zakrztusił się swoim drinkiem, ale zaraz potem ogarnął się. W wejściu stał Wladimir Romanowicz  „Rasputin” Sewjernij – jeden z grubych ryb w „Matrioszce”. Ubrany w zwykłe, szare palto i tegoż koloru kapelusz, wyglądał jak gangster z lat trzydziestych ubiegłego stulecia. Jego kwadratową szczękę porastała krótka, szczeciniasta broda. Na twarzy, pokrytej licznymi małymi bliznami, czaił się ponury uśmieszek. Obrzucił nienawistnym spojrzeniem ogromną postać Stefano, czającego się w półcieniu przy kontuarze luksusowego baru. Potem podszedł do baru i rozłożył ręce w powitalnym geście.
- Zdrastwuj , don Corleone. – rzekł. Fabrizzio podał mu rękę. Obaj zasiedli do niewielkiego stolika przy scenie, na której grał światowej sławy zespół. Corleone zapłacił za ich występ jak za zboże, ale nie narzekał. Dzisiejszej nocy w kasynie było więcej ludzi niż przez ostatnie trzy dni.
- Moi przyjaciele, pajmajesz, donieśli mi, że się dzisiaj spotkałeś z tym całym murzyńskim szefem, da
Fabrizzio skinął głową. Znów potwierdziły się plotki, że gdzieś w jego Rodzinie znajduje się wtyka. Na szczęście dzisiejsza noc miała przynieść rozwiązanie.
- Nie muszę ci się spowiadać ze swoich poczynań Rasputin. – przezwisko Wladimira wzięło się od jego legendarnych podbojów miłosnych – Twój przyjaciel Witalij powinien o tym wiedzieć.
Siewiernij zmiął w ustach przekleństwo. Zamówił dla siebie czystą wódkę z lodem i wrócił do rozmowy.
- Da… Ty masz całkowitą rację Corleone. Ale wiesz, że „Matrioszka” martwi się o swoje interesy. W końcu żaden z nas nie chce nowej wojny.
- Bądź spokojny Wladimir, CJ odszedł stąd z niczym. Sądzę, że przez najbliższe pół roku słuch o nim zaginie.
- Czego chciał? – zapytał bez ogródek Romanowicz. Tu się odrobinę przeliczył. Fabrizzio przejechał dłonią po włosach.
- Myślę, że teraz odrobinę przesadzasz Romanowicz. Chyba nie śmiesz wierzyć, że don z Sycylii będzie się tłumaczył ze swojego postępowania byle Ruskowi, co? Stefano! – ochroniarz już przy nim był. Swoją dłonią, wielkości małego bochenka chleba, złapał Siewiernija za kark i brutalnie wyprowadził. Fabrizzio zasalutował mu ironicznie.
- Daswidania towarzyszu…

Stefano minął w drzwiach kolejnego przybysza. Ubrany był w ciemnozielony garnitur, w dłoni dzierżył laskę. Duże okulary zasłaniały prawie pół twarzy. Na jego widok Fabrizzio Corleone wstał i pomachał ręką.  Mężczyzna powoli podszedł do stolika.
Mimo, że miał prawie sześćdziesiąt lat, wyglądał na grubo po osiemdziesiątce. Nieuleczalny rak płuc, spowodowany długotrwałym nałogiem nikotynowym, dawał o sobie znać.  Arturo Sylviano miał przed sobą jeszcze kilka miesięcy życia.
Mimo to swoim ciętym, inteligentnym dowcipem i bystrością umysłu przewyższał niejednego młodzieniaszka. Na widok swojego bratanka uśmiechnął się szeroko. Obaj zasiedli za tym samym stolikiem.
- Widzę, że Stefano żegna swoich dawnych znajomych. Jak zwykle bardzo wylewnie.
Fabrizzio zachichotał.
- Rasputin sam wydał kreta. Już wiem kto donosi tym ruskim gnojom. Stefano teraz mu dziękuje.
Arturo skinął głową.
- Moje podejrzenia sprawdziły się, prawda?
Don Corleone w milczeniu skinął głową.
- Napijesz się czegoś? – zaproponował. Sylviano uśmiechnął się.
- Półwytrawne wino. – po chwili kelnerka przyniosła zamówiony trunek. Arturo sączył go powoli, spoglądając na Fabrizzia.
- Izzi, proszę, nie mów mi, że chciałeś ze mną napić się wina. – mruknął, uśmiechając się dobrodusznie.  Don skinął głową.
- Musisz wstrzymać transport broni do Afryki. Ten cały bojownik o wolność RPA nie ma całej sumy.
- Zrobi się… - consigliori  nawet nie zapytał o szczegóły. Plan był prosty. Zatrzymać transport.
- Poza tym... – ciągnął don – muszę mieć dwóch ludzi w „Matrioszce” Rasputin zaczyna coś mieszać. Skontaktuj się także z naszym kretem u triad. Wo – Tang coś planuje.
- Skąd wiesz?
- Mam swoje źródła... – rzekł tajemniczo Corleone. Dokończył drinka a potem rozpoczął swoją opowieść. Ze zdziwienia, poczciwy stary Sylviano zamówił całą butelkę wódki...


http://img502.imageshack.us/img502/3477/wujcio2sygnaturka.jpg

Offline

 

#2 2010-02-19 10:56:53

 Problem

Administrator

Skąd: Łódź
Zarejestrowany: 2010-01-23
Posty: 239
Punktów :   
Ulubiona książka: Trylogia Sienkiewicza
Ulubiony autor: Andrzej Pilipiuk
GG: 3584201
Imię postaci: Mistrz Gry :-)
WWW

Re: Ojciec Chrzestny IV

rządzili teraz w większości większych miast

To mi się spodobało Może już lepiej większości dużych miast?

nigdy nie dał się ponosić gniewowi

Ponieść emocjom?

na dobrze mu znany numer. Po chwili usłyszał dobrze znany mu głos.

Auć!

kąta

Takiego błędu to się nawet nie spodziewałem!

Nie powiem, ale jestem strasznie zawiedziony. Tak jakoś krótko, bez puenty, bez klimatu. Cały nastrój "Ojca Chrzestnego" jakoś diabli wzięli - bardziej przypomina mi to czarne gangi z Ameryki, istne GTA San Andreas Szkoda, że wszystko wyrwane z kontekstu i chyba bez większych widoków na rozwój. No, ale napisanie kontynuacji dziejów rodziny Corleone i tak uważam za wielkie wyzwanie. Robota to niełatwa, a chociaż dorównać pierwowzorowi - niezwykle trudno. Cóż, wolę Cię jednak w inszych klimatach


http://img684.imageshack.us/img684/1919/sygnaturka.jpg

Offline

 

#3 2010-02-19 21:03:00

 Wujcio

Pankreator

Skąd: Łódź
Zarejestrowany: 2010-01-24
Posty: 150
Punktów :   

Re: Ojciec Chrzestny IV

Mówiłem, że to klopsiskowate Powiedzmy, że GTA SA ukończyłem w tym samym momencie, w którym zabrałem się za lekturę "Ojca"... To opowiadanie bez polotu, napisane jakieś 2 - 3 lata temu...


http://img502.imageshack.us/img502/3477/wujcio2sygnaturka.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl