Wena - forum twórców

Forum dla twórców - pisarzy, rysowników, poetów, fanów fantasy, RPG, sztuki i kultury.


#1 2010-01-26 18:19:34

 Wujcio

Pankreator

Skąd: Łódź
Zarejestrowany: 2010-01-24
Posty: 150
Punktów :   

"...bo prochem jesteś..."

Składające się z dwóch części moje opowiadanie o walce Dobra ze Złem.
__________________________

Ta historia zaginęła w mrokach dziejów... Z winy każdego z nas. Bo gdzie w dzisiejszym świecie tak materialnym,
tak namacalnym, tak „żywym”, jest miejsce na magię, zabobon? Gdzie dzisiaj jest miejsce na wiarę?


„...bo prochem jesteś
i w proch się obrócisz!”



„Kolejna paskudna noc w tym śmierdzącym rynsztoku życia...”
Myśl ta towarzyszyła niewątpliwie każdemu przechodniowi. Pełnia księżyca sprawiła, że cienie podążające za swoimi właścicielami, układały się w nieprawdopodobne kształty. Gdzieś w oddali zawył wilk.
Samotne postacie szybko przemykały się wąskimi uliczkami miasteczka. Było to zwykłe miasteczko, którego nazwa zaginęła w zawirowaniach historii. Ot kolejna osada pełna drewnianych domostw, brukowanych dróg i ciemnych zaułków. Mieszkańcy miasta nie należeli jednak do najprzyjemniejszych, dlatego owo miejsce omijano szerokim łukiem.
Tymczasem jednak nadszedł ten dzień. Wigilia Wszystkich Świętych, najmroczniejszy czas roku.
Zgodnie z podaniami, przekazywanymi z ojca na syna,  podczas tej nocy otwiera się legendarna Brama Donikąd – tajemne przejście łączące piekło, czyściec i ziemię. Rok rocznie, w owym dniu, między budynkami szaleje kawalkada potępionych dusz. Czasem, między korowodem szaleńców, da się  zauważyć błoniaste skrzydło, bądź róg... Cóż, nawet demony odwiedzają ziemię.
***
Nikt nie czeka, nikt nie zwraca uwagi na innych. Ludzie przepychając się, klną i jęczą, ale biegną dalej. Tu słychać lament staruszki, tam jakaś dziewczynka ściska swoją lalkę, rozglądając się za matką. 
Obok niej, sapiąc donośnie, przeczłapał staruszek, ciągnąc za sobą burego psa. Nie zauważając małej, wytrącił jej szmaciankę. Dziecko zaczęło szlochać.
- To chyba należy do ciebie? – głos należał do wysokiego, postawnego mężczyzny w kapeluszu. Miał na sobie ciemny płaszcz i wysokie, skórzane buty. W dłoni, ukrytej w rękawicy, trzymał ową zabawkę.
- Dzię... dziękuję... – wymamrotała dziewczynka, ocierając nos rękawem. Potem podniosła oczy
na twarz nieznajomego, zabierając od niego swoją własność.
Ujrzała pociągłą, owalną twarz pokrytą niedbałym, kilkudniowym zarostem. Spierzchnięte usta układały się w uśmiech, zeszpecony przez bliznę przy prawym policzku. Mądre, ciemnoniebieskie oczy wpatrywały się w umorusaną twarz dziecka.
- Jesteś sama? – mężczyzna miał przyjemny, melodyjny głos. Mała od razu odpowiedziała.
- Mama mi się zgubiła... – i wybuchła płaczem.
- Czy twoja mama ma długie czarne włosy i ładną, czerwoną suknię? – zapytał nieoczekiwanie jegomość.
- Tak, a skąd pan wie?
- Czeka na ciebie przy tamtym straganie... – ręką wskazał kierunek. Dziewczynka odwróciła głowę
i zapiszczała z radości. Jej mama stała dokładnie we wskazanym miejscu. Kiedy zdumiona smarkula odwróciła się, by podziękować nieznanemu, tego już nie było... Zniknął.
***
Kościół w owej miejscowości miał nie lada bogatą historię. Zbudowany z kamienia przetrwał niejedną insurekcję. Najpierw sam Kościuszko ze swoimi kosynierami ukrywał się w nim przez dwie noce, zanim ruszył w dalszy bój. Następnie powstańcy obrali go za swoją bazę wypadową. Dawno temu, kiedy najstarsi mieszkańcy miasta byli  niewiele młodsi od owej zapłakanej dziewuszki, z rozkazu cara powieszono proboszcza, właśnie za pomoc walczącym. Teraz, milcząca świątynia uwieczniona dumną, kamienną wieżą, prezentowała się niezwykle okazale. Mimo braku kilku desek w dachu, czy nieszczelnych okiennic, wierni nadal schodzili się tłumnie, prosząc Boga, by ten ustrzegł ich w tym roku od przeklętych przybyszów z Bramy.
Przed drzwiami Bożego przybytku stał chudy i pomarszczony duchowny. Objął on schedę po zamordowanym proboszczu, więc był to mąż w bardzo podeszłym wieku.  Widział niejedno, czego dowodem była długa blizna znacząca ramię księdza – pamiątka po burzliwej, powstańczej, przeszłości.
***
Wtedy to, młody kleryk porzucił studia i ruszył w wir walki z ciemiężycielami narodu. Wiele lat później, sędziwy kapłan nie mógł się nadziwić jakim był nieodpowiedzialnym i nierozważnym podlotkiem. Wzięty do niewoli zrozumiał swoje błędy i, po opuszczeniu więzienia, zdecydował się objąć tą przeklętą parafię. To miała być dożywotnia pokuta za dawny błąd młodości. Błąd, który zaważył na jego dalszym życiu...
***

- Długo będziesz tak stał? – głos należał do mężczyzny w kapeluszu. Ów nieznajomy stał w głębi plebanii, opierając się o ścianę. W dłoni trzymał krótki, zakrzywiony sztylet.
- Kim... Kim pan jest? – zapytał ksiądz, cofając się przed próg. Jego prawa noga drżała wyraźnie, ledwo utrzymywała ciężar okolicznego duszpasterza.
- Możesz mnie nazywać jak chcesz... Posłaniec, Głosiciel, Boży Bicz... Różnie mnie wołają. Niektórzy mówią na mnie Van Helsing, ale tego nienawidzę... Kojarzą mnie z tym małym, śmiertelnym łowcą wampirów... Cóż za prostactwo... – prychnął  - Zamknij drzwi z łaski swojej... – dodał, siadając za niewielkim, prostokątnym stołem. Ksiądz wykonał polecenie. Potem dosiadł się niechętnie
do nieznajomego.
- No dobrze, widzę, że tak się nie dogadamy... – rzucił, zdejmując kapelusz. Kaskada czarnych jak smoła włosów wysypała się na kark mężczyzny – Mów na mnie Gabriel, skoro tytuły ci nie odpowiadają...
Ów Gabriel miał na oko nie więcej niż trzydzieści lat, a zachowywał się wobec  sędziwego księdza bez krztyny szacunku. Duchowny miał już zaprotestować, ale znów mu przeszkodzono.
- Nazywasz się Tadeusz Zamojski i jesteś tu proboszczem od ponad sześćdziesięciu lat. Jako dwudziestolatek brałeś udział w powstaniu, gdzie dopuściłeś się pewnej rzeczy, o której nie warto teraz wspominać, choć dzisiejszej nocy przyjdzie ci się zmierzyć z twoim największym lękiem...
- Skąd pan to wszystko wie?! – rzucił z przerażeniem duchowny.
- Nie w tym rzecz skąd to wiem, ale co z tym zrobić... Mieszkasz tu tyle lat, a mimo to nie próbowałeś nawet zbadać Bramy Donikąd... – „Bicz Boży” podrapał się po brodzie, szelmowsko mrugając do rozmówcy – Są jednak tacy, którzy nie pokpili sprawy księżulku.
- Niby kto? – przerwał mu w pół słowa Tadeusz – Znam każdego mieszkańca i wiem, że żaden z nich nie odważył się przestąpić progu cmentarza po zapadnięciu zmroku...
- Nie mówię o was, śmiertelnicy... Mówię o kimś, kto jest tu przez cały czas, ale ty nie chcesz go dostrzec... – Gabriel wstał, podniósł ręce do góry i zaczął intonować dziwną modlitwę:
„Duchu czysty, duchu miły,
przywołując Boże siły,
wzywam cię do ziemskiej sfery,
by pod koniec starej ery,
prosić cię o pomoc.
Prędko, nim nastanie noc.
Wzywam cię przez Boga Moc!”
Kiedy zabrzmiały ostatnie słowa, przed zdumionym księdzem stał nagi mężczyzna. Z jego muskularnych pleców wyrastała para śnieżnobiałych skrzydeł. To prawda.  Wiekowy ksiądz widział swojego anioła stróża.


http://img502.imageshack.us/img502/3477/wujcio2sygnaturka.jpg

Offline

 

#2 2010-01-26 18:20:42

 Wujcio

Pankreator

Skąd: Łódź
Zarejestrowany: 2010-01-24
Posty: 150
Punktów :   

Re: "...bo prochem jesteś..."

Kwadrans później wiedział już, że jego opiekun ma na imię Enearel i jest niezwykle przyjazną istotą. Przywitał się ze swoim podopiecznym jak z dawno niewidzianym przyjacielem, a następnie zasiadł do stołu, nie krępując się swoją nagością. Zawstydzony ksiądz udał się do kuchni, by przynieść wina,
o które prosili jego goście. Usłyszał przelotnie jak zegar wybija ósmą. Do otwarcia Bramy została jeszcze godzina...
Kiedy wrócił z trunkiem i kieliszkami, dwaj mężowie rozmawiali ze sobą w nieznanym języku. Gabriel spostrzegł duchownego pierwszy i wrócił do polszczyzny.
- Dobrze wiesz, tak jak i ja, że tym razem tak nie będzie. Sami aniołowie stróże z miasta nie uchronią mieszkańców przed Azazelem i resztą towarzystwa... Zbyt wiele przybyło potępionych, by można ich było ot tak powstrzymać.
Anioł Stróż pokręcił głową, uśmiechając się nieznacznie.
- Więc musimy zdać się na ciebie... Mamy godzinę, także nie owijajmy w bawełnę... Masz jakiś plan?
- Zbierzesz stróżów i ustawisz się przed wejściem na cmentarz. Macie tam stać w pełnym rynsztunku bojowym... Ja tymczasem udam się w stronę Bramy, by raz na zawsze ją zamknąć...
- To znaczy, że jesteś sam?
Gabriel pokiwał głową...
- Niestety... Każdy z nas ruszył do jednej z Bram. Mnie przypadła ta w Europie.
- A Zastępy?
- Nie mogą mieszać się w sprawy ziemskie dopóki nie nastanie czas Apokalipsy. Takie wytyczne dostaliśmy od Pana. Poza tym, nie nastał jeszcze Kres Dni, więc musimy sobie radzić sami. Musimy wytrzymać...
- Przepraszam, ale co się dzieje? – zapytał ksiądz, kładąc drżącymi rękoma tacę z napitkiem na stół.
Enearel napełnił kielich i opróżnił go jednym haustem. Potem rzekł.
- Bóg pozwala potępionym przybyć na ziemię raz do roku. Jest to właśnie noc dzisiejsza.
Dzięki waszym obrzędom przejście między tym światem, a tamtym jeszcze się umacnia. Poprzez wiarę i modlitwę, dusze mogą wrócić w zaświaty o pierwszym brzasku poranka. – tu zrobił artystyczną pauzę, wychylając kolejną czarę krwistoczerwonego alkoholu – Jest jednak pewne założenie.
Co kilkaset lat nadchodzi czas, w którym piekło postanawia wystąpić przeciwko Bogu i zawładnąć ziemią. W tym celu przed Czterema Bramami Donikąd gromadzą się wszelkie potępione dusze. Zwykle jest ich niewiele, ale z czasem zaczyna ich przybywać. Potem następuje Atak – demony decydują się zaatakować Ziemię, a anioły stróże muszą temu zapobiec. Nie ma innej rady... To próba wiary. Jeśli wiara na świecie okaże się zbyt mała, piekło zatryumfuje i nastąpi Koniec Dni. Wynik walki nie zależy tylko od naszej odwagi, ale i od ludzkiego zaufania do Boga... Między jednym atakiem, a drugim następują długie przerwy, więc nie ma się co martwić. Jeśli przezwyciężymy ten, następny nastąpi za jakieś dwieście, może trzysta lat...
- Ale po co te ataki? – ksiądz musiał usiąść z wrażenia.
- Tylko Pan wie kiedy nadejdzie Apokalipsa, ale to nie oznacza, że czasem nie sprawdza, czy ludzie nadal pokładają w nim nadzieję... Warto dodać, że tylko jedna z czterech Bram otwiera się podczas Ataku, co daje piekielnym dodatkową przewagę. Nasze siły muszą być rozproszone, by niwelować zagrożenie, ale tamci dokładnie wiedzą, która Brama zostanie otwarta...
- A jak to odbiorą zwykli śmiertelnicy?
- Tego nie wiem... – mruknął anioł, drapiąc się po blond lokach.
- Przyroda zacznie wariować... – szepnął, milczący do tej pory, Gabriel – Ostatnio była to zagłada całej populacji Indian, mylnie przypisywana Cortezowi i innym konkwistadorom.
- To... To znaczy, że... – ksiądz spocił się ze strachu.
- To znaczy, że w Ameryce Południowej było wtedy niewielu stróżów, ponieważ to wiara pozwala aniołom przebywać na Ziemi.
- Ale...
-Powstrzymaliśmy ich z trudem, ale udało nam się...
- Powstrzymaliśmy? – zapytał z niedowierzaniem kapłan – To kim ty jesteś?!
- To chyba oczywiste... – rzucił stróż – Masz przed sobą Księcia Królestwa Niebios – Archanioła Gabriela.
***
Ogień! Wszystko skąpane w poświacie gorącego żywiołu! Tysiące postaci gromadzących się przed ogromnymi, złotymi wrotami, które wykuto na kształt ogromnego pyska pokracznej bestii.
Azazel przechadzał się między zgrają samobójców, gwałcicieli, zabójców i innego plugastwa. Miał na sobie wspaniały, lśniący pancerz ze szczerego. Ponurą, ciemnoskórą twarz zdobiły liczne tatuaże kończące się na krótkich, tępych rogach. W dłoni dzierżył potężny młot bojowy.
Za plecami najbardziej bojowego z książąt piekła stał Belzebub. Śmierdziało od niego zgnilizną,
a, poruszające się nieustannie, owadzie skrzydła roznosiły nieznośny fetor po całej przestrzeni piekielnej.
Ostatnim dowódcą armii podczas tego Ataku został wybrany Samael. Upadły anioł miał na sobie czarny, matowy pancerz bez zbędnych udziwnień. Trzy pary cienkich, błoniastych skrzydeł luźno złożył na plecach. Przy biodrze wisiał długi, dwuręczny miecz.
Trzej piekielni książęta zostali wybrani przez samego Lucyfera. Pan piekieł zdecydował, że tym razem mają się przebić za wszelką cenę. Nie mogą powtórzyć błędów Asmodeusza, który, co tu dużo mówić, pokpił sprawę po całości.
Nagle rozległ się dźwięk gongu. Cała hałastra zamilkła. Nawet Belzebub złożył skrzydła. Po chwili wyczekiwania wrota zaczęły się otwierać...
***
Gabriel schował się za jednym z wysokich nagrobków. Na jego szczęście księżyc zniknął za chmurami, a niebo rozdarły pierwsze krople deszczu. Książę Niebios podniósł delikatnie głowę.
Wokół niewielkiego wzgórza, na którym znajdował się cmentarz, ustawił się kordon lśniących postaci. Trzy setki aniołów Pana dumnie trzymało jaśniejące włócznie. Twarze zakrywały im fantazyjne hełmy, przy pasach kołysały się wspaniałe miecze o zabójczo skutecznych ostrzach. Stu innych stróżów,
w tym także Enearel, unosiło się nad wzgórzem, ubezpieczając ewentualną drogę ucieczki demonów.
Archanioł wyciągnął pistolet. Poświęcona przez księdza Zamojskiego broń dawała więcej możliwości niż zwykły miecz.
Do uszu Boskiego Posłańca  niespodziewanie dobiegł dźwięk kościelnego dzwonu. Na razie wszystko szło zgodnie z planem....
                                                                                ***
- Więc co mamy robić, żeby przeżyć? – zapytał staruszek. Jego czoło pokrywał perlisty pot.
- Nie na darmo zostałeś wybrany. – Książę Niebios zdjął płaszcz i poprawił spodnie.
Przed oczami przerażonego duchownego pojawił się największy arsenał broni jaki kiedykolwiek widział.
Prócz dwóch rewolwerów z dodatkową amunicją przy pasie, archanioł miał jeszcze komplet sztyletów do rzucania, długi nóż myśliwski oraz, cudownej roboty, miecz. Gabriel, po kolei, kładł na stole wymienione rzeczy, a kiedy skończył, zwrócił się do księdza.
- Poświęcisz te wszystkie rzeczy, a następnie przygotujesz się do Mszy Świętej. Następnie, punktualnie o dziewiątej, zaczniesz bić w dzwon na wieży kościelnej. Błagaj Boga, żeby ludzie przybyli
do kościoła, bo tylko wspólna modlitwa może was uratować. My zajmiemy się resztą. 
Nie opuszczajcie świątyni aż do północy...

                                                                                ***
Walka rozpoczęła się niespodziewanie. Potępione dusze ruszyły na aniołów krzycząc i jęcząc. Pierwsza fala odbiła się od ściany tarcz Bożych wojowników. Trafione dusze rozpływały się
w powietrzu, by po chwili znaleźć się z powrotem w piekielnych odmętach. Szeregi stróżów przyjmowały na siebie kolejne ataki, ale nie cofały się. Kilku padło, jednak odwaga skrzydlatych rycerzy pomogła im utrzymać szyk. Wśród niezdyscyplinowanej hałastry pojawił się Belzebub. Demon zawył dziko, rozwierając skrzydła i unosząc się w powietrze. Na jego spotkanie ruszył Enearel,
z okrzykiem „Chwała Panu”...
                                                                                ***
Ksiądz Tadeusz sam się sobie dziwił. Mimo przytłaczającego wieku, niemal bez zmęczenia, niestrudzenie, ciągnął linę przytwierdzoną do dzwona. Czysty dźwięk rozniósł się po okolicy.
Mimo to nikt nie nadchodził...

                                                                               ***

- Przylatujemy na Dziady! Nie dla modłów, lecz biesiady! – chichot Belzebuba rozległ się w głowie Enearela, kiedy miecz anioła zderzył się z toporem demonicznego księcia. Rozpoczął się szalony pojedynek. Ciosy wymieniali  z zadziwiającą szybkością. Za każdym razem ostrza odbijały się od siebie,
co powodowało niezwykle silnie podmuchy wiatru.
Demon zamachnął się tak mocno, że udało mu się wybić anielski miecz...

                                                                                        ***
Gabriel pędził w stronę bramy, z której wysypywały się kolejne fale potępionych dusz. Archanioł strzelał w mrowie przeciwników, praktycznie nie celując. Mimo to za każdym razem trafiał. Przeskakiwał zwinnie między kolejnymi nagrobkami, zbliżając się do Bramy.
Powietrze rozdarł piorun. Archanioł poczuł jak coś unosi go w powietrze, a następnie odrzuca daleko od celu. Kątem oka ujrzał Azazela kierującego się w jego stronę...

                                                                                        ***
- Cześć braciszku... – zjawa pojawiła się przed Tadeuszem niespodziewanie, jakby wyrosła spod ziemi.
Był to niski, kędzierzawy chłopak o bladej cerze z przestrzeloną na wylot czaszką. Zamojski puścił linę
i upadł na kolana.
- Nie pamiętasz mnie? To ja, twój brat, którego nie upilnowałeś w powstaniu. Naprawdę mnie nie poznajesz?
- Wiesz dobrze, że robiłem wszystko, żeby ci pomóc... – ksiądz podniósł się z ziemi, stając prosto.
- Chyba nie, skoro zginąłem... – duch podszedł bliżej.
- Dlaczego nie jesteś w Niebie? – duchowny cofnął się pod ścianę, chowając  dłoń za plecy.
- Zbyt dużo było we mnie żalu do ciebie, ty, który mnie nie upilnowałeś! – widmo rzuciło się na kapłana, ale ten szybkim ruchem wyszarpał zza pasa poświęcony sztylet i zdecydowanym ciosem przebił gardziel przybysza.
Przed księdzem nie było już chłopca. W konwulsjach tarzał się rosły mężczyzna w czarnym pancerzu. Jego błoniaste skrzydła starały się zagasić dziwny, jasnoniebieski płomień. Po chwili, przed  duszpasterzem, tliła się kupka prochu... Dysząc ciężko, ksiądz znów złapał za sznur...
***
- Niezależnie co się stanie, musisz nadal bić w dzwon. Nie trać nadziei, dopóki nie przyjdą...  – anioł
stróż poklepał księdza po ramieniu – Pamiętaj, spotkałem twojego brata w Niebie. Wybacza ci.
- Dlatego wszystko co będzie wyglądało jak twój brat, na pewno nim nie jest... – dodał Gabriel, podając duchownemu jeden z drogocennych sztyletów.

***
Cios Belzebuba ześlizgnął się po mieczu innego anioła. Enearel wyprowadził demonowi szybkie kopnięcie w korpus, a następnie złapał go za skrzydło i mocno pociągnął. Książę piekieł zawył głośno, jednym ruchem zabijając dwóch kolejnych rycerzy, w tym także wybawiciela opiekuna Tadeusza.
Wokół dwójki przeciwników zrobiło się pusto. Reszta aniołów zajęła się wypełnianiem luki, która powstała po skutecznym skoku kolejnej fali potępionych dusz. Pierwsze widma już przebijały się przez nieszczelny okrąg skrzydlatych...
- Widzisz! To was czeka! Zagłada! – Mimo uszkodzonego skrzydła, cuchnącemu demonowi udało się utrzymać w powietrzu, rozcinając powietrze toporem i ruszając do kolejnego ataku...
***

Gabriel podniósł się, z trudem wyszarpując miecz. Przed nim już lądował Azazel, pieszczotliwie gładząc trzonek bojowego młota.
- Książę Niebios staje do walki z Panem Nieczystości! Cóż za epicki pojedynek!
- Sam wiesz, że przegracie Azazelu. Pan decyduje kiedy nadejdzie Koniec Dni, nie twój Lucyfer!
- Sam wiesz, że jesteśmy tacy sami! Ty też nienawidzisz potomków Adama!
Gabriel zaśmiał się, zdejmując płaszcz.
- Gdyby tak było, nie pokładałbym przecież całej mojej nadziei w starym, zniedołężniałym duchownym! – z tymi słowami zaatakował . Azazel zareagował natychmiastowo. Fala uderzeniowa była tak silna, że okoliczne nagrobki popękały z hukiem, a biegnący potępieni zginęli w męczarniach.
Kolejny cios tym razem wskrzesił iskry. Wyładowania elektryczne otoczyły walczących. Ciosy, kontry, flinty i wypady – błyskawiczna walka okraszona niesamowitymi efektami świetlnymi.
Nagle Gabriel odtrącił broń przeciwnika, wzniósł się w powietrze, przybierając swoją właściwą postać.
Przed zdyszanym demonem unosił się jaśniejący archanioł o sześciu skrzydłach barwy intensywnego rubinu. Ciało Posłańca okryte zostało lśniącym, białym pancerzem. Miecz zapłonął intensywnym, niebieskim płomieniem. Kiedy archanioł otworzył usta, jego głos rozległ się echem po całej okolicy.
- Jam jest Gabriel, ten, który przynosi Dobrą Nowinę! Ty jesteś nikim! Pokonałem cię kiedyś, pokonam cię i teraz, pomiocie! W mej dłoni Miecz z Raju – pierwsza broń w historii świata! Giń! – cios był niezauważalny dla oka zwykłego człowieka. Głowa o tępych rogach potoczyła się po ziemi, a po chwili znieruchomiała, by następnie spłonąć, pozostawiając po sobie garść prochu...

                                                                                      ***
„To koniec...” pomyślał anioł, kiedy runął na ziemię. Nie miał siły wstać. Nie miał siły unikać kolejnych ciosów. Ujrzał Belzebuba lądującego obok niego, wznoszącego topór do ciosu... W tym momencie rozległ się śpiew...

                                                                                      ***
Cały kościół śpiewał psalm ku pokrzepieniu serca. Ksiądz Tadeusz odprawiał Mszę, płacząc. Za oknem wiało, padało, a pioruny uderzały raz za razem. Mimo to, cała wspólnota modliła się żarliwie, razem, solidarnie... Twarz księdza rozjaśnił uśmiech.
                                                                                     ***

Wybiła północ. Deszcz przestał padać, a zza chmur wyłonił się księżyc.  Belzebub upuścił topór i ruszył w stronę Bramy, krzycząc głośno. Przed wejściem do piekieł czekał na niego Gabriel. Archanioł ze śmiechem wzniósł Miecz i odebrał życie ostatniemu z książąt. Ciało spłonęło, a zwęglone szczątki zabrał silny wiatr wiejący od wschodu...
Gabriel machnął Mieczem jeszcze raz. Wszystkie dusze momentalnie rozpłynęły się, a Książę Niebios i pozostałe przy życiu anioły wspólnymi siłami zamknęły wrota. Potem „Bicz Boży” odnalazł leżącego na ziemi Enearela. Podniósł go delikatnie i z głośnym śmiechem zniknął.

***
- A co jeśli zawiodę? – ksiądz schował ofiarowany dar za pasem sutanny.
Książę Niebios smutno uśmiechnął się.
- Niezależnie co się stanie, niespotkany się więcej po tej stronie życia. Jeśli wszystko się dobrze skończy, ujrzysz nowy dzień. Jeśli nie... Cóż... Księga Rodzaju, rozdział trzeci, wers dziewiętnasty... – mruknął tajemniczo archanioł, rozpływając się w powietrzu...


http://img502.imageshack.us/img502/3477/wujcio2sygnaturka.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.plGdańsk wakacje zaproszenia-na-komunie-swieta.eu materace janpol